Wczasy

wczasy, wakacje, urlop

Dzieje Słupskiego okręgu Pomorza Zach.

27 February 2013r.

Jak więc widzimy, dzieje słupskiego okręgu Pomorza Zach. zasługują na szczególną uwagę. Tu rozgrywała się do ostatnich dni walka polsko-niemiecka o niezwykłym nasileniu. Toteż zagadnieniu germanizacji Pomorza słupskiego poświęcić należy szczegółowsze omówienie, co bynajmniej nie jest rzeczą łatwą. Sprawa ta czeka jeszcze na swego badacza, który proces ten, ciągnący się przez setki lat i w najrozmaitszych formach życia duchowego i materialnego, odtworzy z szczupłych zasobów źródłowych średniowiecza i z skrzętnie chowanych dokumentów czasów nowożytnych, stosami zalegających trudno dostępne piwnice pruskich archiwów. Pomorze słupskie zaliczało się do wschodniej grupy językowej Kaszubów, których nieliczne resztki do dziś dnia ocalały w kilku północnych powiatach woj. gdańskiego. Różnice językowe między Pomorzem wschodnim a zachodnim zostały pogłębione nie tylko przez odrębne życie polityczne i państwowe, ale w znacznie większym stopniu przez przemiany społeczne i narodowe, zachodzące w wewnętrznym rozwoju tych ziem. Pomorze Zach. znacznie prędzej zetknęło się z żywiołem niemieckim. Element niemiecki przyjęty w skład społeczności zachodnio-pomorskiej potrafił w ciągu kilku wieków (XIII—XVII) zmienić charakter kulturalny i językowy zachodniego Pomorza i zewnętrznie zrównać go z plemionami niemieckimi; ogromna masa ludu słowiańskiego na zachód od Parsęty już przed XVII w. poddała się procesowi wynarodowienia. Inaczej było na Pomorzu wschodnim. Wprawdzie i tutaj na początku XIII w., kiedy to Niemcy wszelkimi sposobami usiłowali się osiedlić na wybrzeżach od ujść Wisły aż po Niemen, zapowiadał się okres żywszych stosunków z Niemcami, ale rychło nastąpił okres otrzeźwienia po podstępnych próbach wyzucia z siedzib żywiołu miejscowego z dynastią książęcą włącznie. Na Pomorzu Zach. fakt odcięcia od Polski (od drugiej połowy XIII w.) rozpoczyna okres coraz szybszego ulegania niemczy-źnie pod względem kulturalnym i politycznym, na Pomorzu wschodnim te same usiłowania, przejściowo nawet zrealizowane w latach 1310—1454, podniecają do utrzymywania żywszego związku z Polską. Na czele tego ruchu przeciwniemieckiego staje ostatni władca Pomorza wschodniego Mściwoj II, przygotowując nawet połączenie swej dzielnicy z Wielkopolską. Pomorze słupskie znalazło się w pośrodku tych wzajemnie zwalczających się sił. Zakusy zniemczenia wychodziły przede wszystkim z Nowej Marchii (XIII—XVI w.), a potem także od strony Kołobrzegu z ziem właściwego Pomorza Zach. (XVI—XIX). Z tego punktu widzenia połączenie ziemi słupsko-sławieńskiej z Pomorzem Gdańskim koło roku 1238 miało decydujący wpływ na ukształtowanie się stosunków narodowościowych tego terytorium i przetrwanie Kaszubszczyzny czyli pomor-szczyzny aż prawie do naszych dni. Historyk pomorski XVI w. Tomasz Kantzow zapisuje ciekawą tradycję, że rodzima szlachta pomorska, wypierana nad Odrą przez żywioł niemiecki i nie ochraniana przez własnych książąt, opuszczała swoje siedziby i przenosiła się na wschód pod opiekę książąt gdańskich, gdzie słowiańska mowa i słowiański obyczaj po dawnemu był zachowany. Nowoczesne badania po części, choć niezupełnie, uprawdopodobniły tę legendę. W toku żmudnych badań udało się stwierdzić przybycie kilku rodów rycerskich znad Odry i spoza Odry, a nawet z wyspy Rugii. Wymienić tu można takie rody, jak Komarowie (Kummerow), Naćmie-rowie, Ciciewiczowie (Zitzewitz). Co do innych można się tylko domyślać ich zachodnio-pomorskiego pochodzenia (około 7 rodów). Oprócz nich występuje tu jeszcze cały szereg rodów, które wyłoniły się spośród ludności tubylczej, a później tylko uległy germanizacji, jak np. Putt-kamer-Podkomorzy, Bądźmierowie (Bandemer), Stojęcińscy, panowie z Osieczna (Wusseken), a przede wszystkim najmożniejsi wśród nich zwani Swięcami. Oprócz nich występuje w dokumentach cały szereg rycerzy, których nie da się zaszeregować do żadnego z poważniejszych rodów w okresie nowożytnym, ale którzy niewątpliwie tworzyli rdzeń kaszubskiej szlachty, zwanej "panami". Spotykamy się z nimi w XVII i XVIII w., ale początki ich istnienia sięgają bardziej zamierzchłych czasów. Można ich porównać z polską szlachtą zaściankową. Nie ulega wątpliwości, że w XIII w. całe Pomorze słupskie jest zupełnie słowiańskie i dopiero w początkach XIV w. zaczyna się tu pojawiać rycerstwo pochodzenia niemieckiego: całkiem przejściowo Beh-rowie, Belowowie, Waldowowie i kilka innych rodzin, których pochodzenia niemieckiego nie da się z pewnością ustalić. Proces germanizacji szlachty z ziem lęborskiej i bytowskiej został omówiony już w związku z dziejami politycznymi tych ziem. Pomnik pod wsią Zagórzyca na pamiątkę potyczki stoczonej przez wojska gen. Sokolnickiego w 1807 r. Nieco wcześniej pojawili się Niemcy w miastach: Darłowie, Sławnie i Słupsku, a następnie w Łebie, które zostały założone na prawie niemieckim w ciągu XIII i XIV w. Główną część mieszkańców stanowiła jednak ludność miejscowa. Udział Niemców w miastach wzmocnił się z czasem wskutek przejścia ich na prawo lubeckie i dołączenia się do związku miast hanzeatyckich. Jednak jeszcze na przełomie XVI w. w Słupsku są burmistrzami niewątpliwi Pomorzanie: Pałubiccy. Najsilniej żywioł niemiecki był reprezentowany w Lęborku (n. Łebą), który został osadzony na prawie chełmińskim i zaludniony przez Zakon Niemiecki w połowie XIV w. Podobnie układały się stosunki w pobliskiej Łebie, gdzie jednak ludność rybacka była w całości kaszubska. Bytów natomiast nigdy nie stracił swego pomorskiego charakteru, a burmistrzami jego już w XV w. jest szlachta z pobliskich wsi, niewątpliwie kaszubskiego pochodzenia. W miastach dopiero okres reformacji spowodował poważne zniemczenie ludności miejscowej, której udział w życiu miejskim był nader liczny; postradała ona swoje słowiańskie nazwiska na rzecz niemieckich zniekształceń, w których już trudno do-grzebać się słowiańskiego rdzenia. A przecież w niektórych miastach polskość utrzymała się bardzo długo. Nie zdziwi nas to, że w Łebie kazania kaszubskie odbywać się będą do 1850 r., a w Bytowie do 1856 r. Zdumiewającą również okazała się odporność polskości w Słupsku, gdzie jeszcze w r. 1622 burmistrz domagał się wprowadzenia szkoły polskiej obok niemieckiej, i gdzie kazania kaszubskie utrzymały się do r. 1700. — Podobnie i w Sławnie język kaszubski wygasł zapewne dopiero w XVII w. Wieś natomiast nie straciła swego słowiańskiego charakteru aż do w. XVIII włącznie; nawet reformacja wyrządziła tutaj stosunkowo małe szkody. Pod Słupskiem spotykamy w XIV w. kilka wsi, które mogły już mieć ludność niemiecką, zwłaszcza na samym wybrzeżu. Ogólnie jednak biorąc książęta słupscy nie uprawiali kolonizacji na większą miarę, ani też ubogie okolice słupskiego Pomorza nie wabiły osadnika zza Odry. W okresie reformacji jedynie warstwy wyższe (szlachta) uległy germanizacji, a ludność w głównej masie trzymała się pomorskiej mowy. Jedynie w okolicy Słupska w XVI w. wytworzyła się wyspa niemiecka o promieniu 15 km, która zwolna zaczęła torować sobie drogę w kierunku Nowej Marchii, w znacznej mierze już skolonizowanej przez żywioł niemiecki. Najszybciej uległy niemczyźnie okolice Darłowa. Oddziaływał tutaj wpływ niemieckiego klasztoru w Bukowie. Jeszcze korzystniej przedstawiały się stosunki w powiatach lęborskim i bytowskim, gdzie przez cały czas panowania krzyżackiego oprócz wsi na prawie niemieckim utrzymały się wsi siedzące na prawie polskim. Po przejściu tych powiatów pod panowanie polskie dokonało się tutaj całkowite odrodzenie polskości, przyćmionej przejściowo przez reformację. Cały szereg wsi wróciło do wiary katolickiej. Szlachta uległa zupełnemu spolszczeniu. Na przełomie XVI w. występuje tutaj cały szereg przedstawicieli szlachty kaszubskiej, którzy prócz polskiego nie znają innego języka. Jeszcze bardziej polską musiała być warstwa chłopska. Krótki okres przynależności do Rzeczypospolitej (1637—1657) umocnił tutaj stanowisko języka polskiego w obradach publicznych i w sądach; jak wiemy, nawet elektorowie brandenburscy musieli zgodzić się na utrzymanie języka polskiego. Panowanie brandenburskie przyniosło jednak ponownie wzrost wpływów duchowieństwa ewangelickiego. Wprawdzie niektórzy pastorowie, jak Mostnik-Pontanus i Krofey, usiłują pisać dzieła religijne po kaszub-sku, a jeszcze u schyłku XVI w. na 76 kandydatów do stanu duchownego 47 pochodziło z Polski, to jednak z czasem bardziej wykształcony żywioł niemiecki opanowuje stanowisko pastorów, którzy stają się szermierzami germanizacji. Pierwotnie jednak kościół luterański także i oficjalnie bardziej dbał o ludność kaszubską. W utworzonym w 1627 r. pedagogium książęcym w Szczecinie przyjmowano uczniów umiejących po polsku dla należytego przygotowania do pracy duszpasterskiej pastorów działających nad polską granicą. — Jeszcze w 1828 r. zaistniała potrzeba reedycji Pontanusa. Ostateczny cios polskości na ziemiach Pomorza słupskiego zadało włączenie go do Marchii Brandenburskiej, a świadomą akcję wynaradawiania rozpoczęło państwo pruskie u schyłku XVIII w. prowadząc ją przez całe XIX stulecie. Moment rozbiorów był tutaj chwilą przełomową. Od schyłku ubiegłego wieku począwszy szereg badaczy podejmowało próby szczegółowej rekonstrukcji procesu cofania się Kaszubszczyzny w ostatnich 2 stuleciach. Niektórzy uczeni polscy ustalają zgodnie z uczonymi niemieckimi (Parczewski, Tetzner) zasięg Kaszubszczyzny koło r. 1800. Kaszubskimi były wówczas całe powiaty bytowski i lęborski, większa część pow. słupskiego i północna krawędź pow. miastkowskiego. Późniejsze relacje uczonych jak Hilferdinga (1856), Parczewskiego (1880), Tetznera etc. pozwalają nam śledzić, w jaki sposób germanizacja czyni postępy w ciągu w. XIX i XX. Oto parę dat zaniku kazań kaszubskich w kościołach: 1816 Słowięcino, 1832 Smołdzino, 1845 Gardna, 1850 Łeba, 1856 Bytów, 1871 Charbrowo, 1876 Cecenowo, 1886 Główczyce. Cyfry te poparte równocześnie innymi obserwacjami mają swą wielką wymowę. Trudniej przedstawia się sprawa ilościowej oceny ludności kaszubskiej w poszczególnych pokoleniach. Na tym odcinku dane uczonych polskich odbiegają często daleko od danych niemieckich. Jako przykład weźmy to, że w r. 1899 Ramułt oblicza ilość Kaszubów w pow. słupskim na 4860, w pow. bytowskim na 4797, zaś w pow. lęborskim na 4227. Według Niemca Bronischa w r. 1939 ilość Kaszubów w samym powiecie bytowskim wynosi ok. 2000. W jednej z najnowszych prac opisujących proces germanizacji Pomorza słupskiego wyróżniono jakby trzy jego okresy. Pierwszy z nich — to zdrada Swięców i objęcie rządów przez Niemców, kolonizacja rycerska, miejska, chłopska. Kończy się on u schyłku XIV w., po czym kraj przeważnie polski pozostaje bez większych przemian do w. XVI, czyli do reformacji. Tu następuje drugi kataklizm — zniemczenie większości szlachty i oderwanie jej od Polski, która pozostaje katolicką. Trzeci kataklizm narodowy następuje w XVIII w., gdy za Fryderyka II germanizuje się szlachta lęborsko-bytowska, a potem w XIX w. niesłychany napór niemczyzny niesie zagładę resztkom Kaszubów. Wśród przyczyn, które w XIX w. spowodowały nagłą zagładę Kaszubów, wymienić trzeba na pierwszym miejscu trwałą i skuteczną działalność szkoły ludowej, powszechnie obowiązującej. Obok niej zaś kościół oduczał mowy polskiej. Dużą też rolę odegrała służba wojskowa. Ale nie należy lekceważyć roli czynników gospodarczych, a więc kryzysów rolniczych i związanej z nimi emigracji. One to na równi ze szkołą i kościołem przyczyniły się do wytępienia dawnych panów tej ziemi. Z powyższego zarysu wynika, że żywiołu rdzennego niemieckiego na ziemiach Pomorza słupskiego zawsze było bardzo mało. Niemcy, którzy przed r. 1945 reprezentowali tutaj ten naród, byli przeważnie wynarodowionymi Słowińcami i Kaszubami .O tej odwiecznie tutaj mieszkającej ludności nie zawadzi jeszcze podać parę szczegółów, a przede wszystkim podnieść jej bohaterską walkę o zachowanie języka i swojszczyzny kaszubskiej w latach najgłębszej niedoli i niewoli, gdy strumień niemczyzny rozlewający się od Nowej Marchii ku Prusom Wschodnim coraz bardziej spłukiwał lud kaszubski ku morzu, ku zapomnieniu. W r. 1575, gdy książę pomorski Jan Fryderyk odbierał hołd od ludności powiatów lęborskiego i bytowskiego, przedstawiciele wsi, sołtysi oraz ludność wolna, tzw. "panowie", wykonali przysięgę w języku kaszubskim, bo po niemiecku nie umieli. Tym samym "panom" ze Słupska musiał w r. 1605 herold książęcy tłumaczyć formuły homagialne na język kaszubski. W r. 1612 kartograf księcia Filipa II Lubin, jadąc z Polanowa na wschód, przybył do Trzebielina i znalazł się wśród ludności kaszubskiej, a w pobliskiej wsi Wielka Wieś "nie mogliśmy znaleźć ani jednego Niemca" — pisze. W r. 1605 toczyła się między "panami" Włodkiem i Witkiem z Jeżowa sprawa sądowa o Łówcz k. Lęborka. Pan Włodk zeznał wtedy, "że jego ojciec (Baltazar) był człowiekiem prostym i nieuczonym, który tylko po polsku, a żadnego słowa po niemiecku nie umiał". To samo mówi oskarżony i oskarżyciel o sobie w r. 1619, że umieją tylko po polsku, a ani słowa po niemiecku. Ale już w r. 1780 pastor Hacken ze Słupska tak pisał: "Minęło już nieomal 600 lat, jak Niemcy wypierają Kaszubów czyli Wendów z ich dawnych siedzib coraz bardziej na wschód. Niegdyś stanowiła na Pomorzu ich granicę zachodnią rzeka Słupia, a na wschodzie Łeba; następnie jednak zostali tak daleko w tył zepchnięci, że obecnie Łupawa i Łeba całkowicie ich odgraniczają. Wielka duma narodowa Kaszubów jest główną przyczyną, dla której stawili czoła zupełnemu wygaśnięciu ich sarmackiego (słowiańskiego) plemienia. Ta duma nie pozwala im w jakikolwiek sposób zmieszać się z niemiecką krwią, a to tym więcej, że uważają Niemców za zaborców swej tutejszej ojczystej ziemi. Ta duma sprawia także, że poczytują sobie za hańbę posługiwać się tak barbarzyńsko brzmiącą w ich uszach mową niemiecką, założywszy, że umieją ją o tyle, by się w razie potrzeby wysłowić. "Istnieje polecenie, ażeby pastorowie, o ile tylko możliwe, naciskali na usunięcie mowy kaszubskiej, narzucali im całkowicie niemieckich nauczycieli i nie dopuszczali do komunii bez umiejętności czytania po niemiecku. "To jednak wymaga sprytu i uwagi, albowiem trzeba uważać, ażeby nie pozwolić im zmiarkować, iż ma się zamiar usunąć ich narzecze. Wtedy bowiem pobudziłoby się duszę Kaszubów, którzy oparliby się temu zamierzeniu z największą gwałtownością". Tenże czcigodny pastor przyznaje, że: "różnica między czystą polszczyzną a kaszubszczyzną zachodzi taka, jaka między językiem niemieckim literackim a ludowym, tak że Kaszuba rozumie płynnie po polsku, chociaż tym językiem zgoła nie mówi. Dlatego podręczniki szkolne do nauczania są polskie, a tak samo nie używa się innego Pisma Świętego, jak tylko polskie". Ten system wynaradawiania Kaszubów i Słowińców stosowano nadal w wieku XIX. Uczony rosyjski Hilferding, który w r. 1856 zwiedzał Pomorze słupskie, bawił wśród Słowińców nad jez. Łeba oraz u Kaszubów na wschód od Łeby (w istocie jednak Słowińcy są takimi samymi Kaszubami, jak ich bracia w powiatach za Łebą i w Bytowskiem). Przeprowadził on szereg rozmów ze starymi Kaszubami, którzy w prostych słowach opowiadali mu dzieje swej... germanizacji. Jeden z nich powiada tak: "Do czasu siedmioletniej wojny (tzn. 1756—-1763) była tu sama Polska, wszyscy mówili po kaszubsku. Król nakazał, ażeby się uczyli po niemiecku i wszystkie dzieci się uczyły. My jeszcze zawsze w domu rozmawialiśmy po kaszubsku, ale już moim dzieciom licho idzie mowa polska. To wszystko zaginie, potem to już nikt nie będzie tutaj; tu już nie będzie się mówiło po kaszubsku i się zapomni. To król nie chce tego mieć, wszystko ma być po niemiecku, wszędzie jedna mowa". Do tego dodał jeszcze ten sam rozmówca: "Wszędzie w bytowskim kraju starzy ludzie są jeszcze Kaszubami, ale młodzi już się nie nauczyli... W dawnych czasach po wsiach w szkołach, gdy uczono dzieci, jedną pieśń śpiewano po polsku, a drugą po niemiecku; w kościele jedno kazanie mówili po polsku, drugie po niemiecku. (Ale potem) zostało nakazane, że starsi (tzn. rodzice) nie mieli mówić do dzieci po kaszubsku; to było ze sześćdziesiąt lat temu. To król zakazał. Teraz to tu zupełnie zdechnie ta mowa". Nagrobki z Główczyc z polskimi nazwiskami. "Jeden z Kaszubów w tym kraju (bytowskim), człowiek wiekowy słyszał od starych ludzi, że kiedyś mówili tylko po polsku także i w bliższych miejscowościach rummelsburskiego powiatu (Rummels-burg, po słowiańsku Miastko), położonych na zachód od bytowskiego powiatu, jak we wsi Kiełczygłowie (Kolziglow) i Wierszynie (Versin): ALE PRZISZED CVANG (przymus) — dodał on — I MUSIAŁO WSZYSTKO CO POLSKIE BYC ZAGUBIONE, A WSZYSTKO BYC PO NIEMIECKU. TAK POLSKA MOWA MUSIAŁA USTAĆ. TO BYŁO ZAKAZANE. I DLATEGO TAM BYŁO ŻEGNANE (tzn. udzielano posług kościelnych) TYLKO PO NIEMIECKU". Podobnie żalono się autorowi nad samym morzem wśród Słowińców nad jez. Łeba: "Gdym był młody, było mało mówiących po niemiecku, a ninie wszystko jest niemczyzną. Gdy starzy wyzdychają (powymie-rają), tak za lat dziesięć nie będzie nic". Inny dodaje: "Siedemdziesiąt lat (upłynęło, jak) nauka słowińska jest zniesiona, a trzynaście lat, co obrzędów kościelnych nie ma już więcej". "Przed sześćdziesięciu laty tu jeszcze dziesiąty nie umiał po niemiecku, wszystko po słowińsku, słowińscy ludzie". Ale cóż: "Król nie chce, żeby w wojsku mówili po słowińsku". "A dzieci nie mają mówić po słowińsku z powodu szkoły". "Dla dzieci jest zbyt niedogodnie, żeby mówili po słowińsku i nauczyciel tego nie chce". To mówią starzy. A młodsi? "My nie mogliśmy się nauczyć po słowińsku, to my odrzuciliśmy precz (!) tę gadkę". "Kiedy ona była mała, — powiadał stary Kaszuba z Bytowskiego, mówiąc o swej żonie —• to ona chciała się uczyć po kaszubsku, ale oni jej nie dozwolili: pastor i nauczyciel". "Starsi płakali i lamentowali — oni byli jeszcze Kaszubi — że dzieci musiały się uczyć po niemiecku, ale to nic nie pomogło. Teraz to wszyscy musimy Niemcami być, to jest źle. Starsi nie mogą uczyć dzieci — a to jest źle". Nie dziw, że już w ich pokoleniu były tego żałosne skutki: "Wielka jest skaza między mną a dziećmi, że one nie rozumieją, co ja powiem. Matka po kaszubsku, dzieci po niemiecku". Gdy autor zapytał jednego z młodych Kaszubów, czy sprawiło im przyjemność zarzucić swoją mowę, ten odrzekł: "Ciężko było znieść, ale milej było znieść, jak umrzeć". A dlaczego mówienie po kaszubsku było równoznaczne z wyrokiem śmierci głodowej, wyjaśni krótkie oświadczenie, jakie Hilferdingowi złożył jeden z niemieckich właścicieli ziemskich na zapytanie, jakich zatrudnia robotników przy pracy: "Kaszubi z tutejszych wiosek, brzmiała odpowiedź, ale mówią przy mnie po niemiecku. Kiedy wyszedłem na łąki lub pole, zabroniłem ludziom mówić po kaszubsku. Nie mogłem tego znieść; wydawało mi się to gęganiem gęsi". Podobnie zupełnie zachowywał się duchowy opiekun ludności kaszubskiej, niemiecki pastor w nadłebskiej Gardnie: "Przybyłem tutaj z Wielkiego Tuchomia. Było moim przeznaczeniem w dwu miejscach zdusić polskość. A przede mną prawiono tam kazania po polsku co 6 do 8 tygodni. Gdy (z kolei) przeznaczono mnie tutaj, zapytałem się, jak się przedstawia sprawa z kaszubszczyzną. Wtedy prezydent krajowy powiedział mi, że należy skończyć z polszczyzną na Pomorzu: MY TEGO CHCEMY". Myślę, że po tych przykładach nikt już nie będzie się dziwił, że w ciągu XIX w. "skończono" rzeczywiście z kaszubską mową wśród Słowińców, którzy po dzisiejszy dzień zostali Kaszubami, mówiącymi po niemiecku. Trudno się powstrzymać, żeby nie zacytować tutaj jeszcze jednej uwagi Hilferdinga, która pod niektórymi względami jest może krzywdząca dla Polski z punktu widzenia państwowych możliwości oddziaływania na losy Kaszubszczyzny, godna jest jednak uwagi z punktu widzenia ówczesnego stosunku między Polakami a ludnością kaszubską: "Polska panowała tyle wieków nad kaszubskim Pomorzem, że mogła była łatwo złączyć ten kraj zupełnie ze sobą. Ona tego nie zrobiła z powodu ówczesnego lekceważenia prostego ludu. Kaszubi, prości ludzie, chłopi, kaszubska mowa to zepsuta mowa gminu: jak można wielmożnym panom zajmować się prostym narodem i jego mową. Tak sądzą do tej pory Polacy — obywatele ziemscy, którzy zachowali jeszcze część majątków swoich w kaszubskim kraju. W rozmowie ze mną wyrażali na pół drwiąco swe zdziwienie, że znajdowałem Kaszubów i mowę kaszubską godną studiowania. Pomimo że całe życie mieszkają między Kaszubami, jednakowoż wiadomości o ich zwyczajach, bycie, obyczajach, języku nie mogłem od nikogo z nich uzyskać. Na moje pytania odpowiadali mi banalnymi frazesami o głupocie swoich ludzi i zepsuciu kaszubskiego języka. Oprócz tego, wstrzymując się od wszelkiego bliższego obcowania ze swoim ludem i nie mając sposobu utrzymywania związku z poznańskim krajem, polska szlachta na kaszubskiej ziemi coraz więcej i więcej poddaje się wpływowi niemieckiemu. W szczególności młode pokolenie łatwiej i chętniej mówi po niemiecku aniżeli po polsku; widziałem w tych stronach dużo młodych szlachciców, którzy rzadko i z musu mówili po polsku wtenczas, gdy chcieli się pokazać patriotami, a w domowym pożyciu używają stale języka niemieckiego... Katolickie duchowieństwo w tej stronie, jak mówiłem, nie sprzyja rozszerzaniu się niemieckiego żywiołu. Lecz niestety, większa część jego członków, tak samo jak szlachta, przesiąknięta jest duchem polskiej arystokratycznej dumy w stosunku do Kaszubów i ich narzecza". Czytając te słowa, może lepiej zrozumiemy słowa rybaczki z Gardny, skarżącej się, że: "nasi panowie nie chcą z nami gadać po słowińsku, a ja nie potrafię wszystkiego powiedzieć po niemiecku; jestem więc tak ucieszona, kiedy mogę mówić po słowińsku". Na szczęście (dla Polaków) ten stosunek do Kaszubszczyzny zmienił się już u schyłku XIX w. a dziś cały naród największą czcią otacza garstkę tych bohaterów od wieków zmagających się z niemczyzną o zachowanie języka ojczystego i świadomości narodowej. Cała Polska z zapartym tchem śledziła tę walkę. Na Kaszuby i nad jez. Łebę pielgrzymowały całe pokolenia uczonych, właściwych odkrywców Kaszubszczyzny (Hilferding, Parczewski,- Łęgowski, Ramułt, Rudnicki), dziennikarzy, publicystów i entuzjastów wybrzeża naszego (Chrzanowski, Slaski). Wymienić też wśród nich należy syna meklemburskiej ziemi, Fryderyka Lorentza, który cały oddał się w służbę temu ludowi, podobnie jak rdzenni Kaszubi (Gulgowski, Majkowski), próżno szukając uznania u swoich, jak i. u obcych. Słowińców od zagłady uratować się nie dało, Kaszubszczyzny jednak Niemcy złamać nie zdołali. Na Pomorze słupskie Polska spóźniła się o cały wiek. Ci jednak, którym wyroki historii pozwoliły po tylu latach zmagań stanąć na tej ziemi, niech wspomną, że stoją na progu ogromnego cmentarzyska! Słowiańszczyzny, rozciągającego się stąd aż po Odrę i Łabę, i zachowają odpowiedni szacunek wobec dziejowej klęski Kaszubszczyzny. Była to walka tak nierówna i tak beznadziejna, że przetrwanie jej do wrót naszych dni prawie równa się zwycięstwu. Kościół ewangelicki w Bytowie, w którym odbywały się nabożeństwa polskie.

ocena 3.7/5 (na podstawie 92 ocen)

wczasy, Pomorze, pomorze, Słupsk, pomorze zachodnie