Wczasy

wczasy, wakacje, urlop

Grupy ludowe na Pomorzu Zachodnim

27 February 2013r.

Powracamy do interesującego nas wciąż jeszcze tematu, czy na Pomorzu Zach. na przestrzeni od ujścia Odry do granic Ziemi Lubuskiej dałoby się — już naturalnie w sensie historycznym — wyodrębnić pewne grupy ludowe szczątkowo-słowiańskie, które by odpowiadały ich genezie szczepowej? Otóż, zdaje się, do wskaźników w tej dziedzinie dojść możemy na drodze zupełnie innej niż polityczno-administracyjna. Trzeba by mianowicie wziąć pod uwagę rozmieszczenie na terytorium Pomorza pewnych ośrodków klasztornych, które wycisnęły bardzo znamienne piętno na kulturze miejscowej ludności. Wokoło nich bowiem wytworzyły się pewne zespoły cech kulturalno-materialnych i duchowych, a raz zakorzenione przetrwały jako pewne ekskluzywne całości. Wielkie centrum cysterskie stanowił Kołbacz, w dzisiejszym pow. pyrzyckim, powstały w w. XII, a więc w czasach, gdy dawność słowiańska jeszcze nie wygasła. Tutaj zakonserwowała się ona pod panowaniem zakonników. Byłaby to więc grupa ludowa pyrzyczan wyprowadzona ze szczepu Pyrzyczan. Drugie, mniej wybitne centrum klasztorne stanowił ośrodek premon-stratensów w Białobokach koło Trzebiatowa, również z w. XII, a wpływy jego rozciągały się na okolice Kołobrzegu i Słupska. Tu powstały dwie grupy ludowe, jedna koło Koszalina, druga koło Białoboków i Wrzosowa. Pierwsza z nich otrzymała nazwę "Jamundczyków", druga "Belbuczyków", obie należało by wywieść z zasiedziałych tu ongi szczepów słowiańskich. W ten więc sposób niezależnie od rozproszonych po całym obszarze Pomorza Zach. poszczególnych, nieskoordynowanych reliktów słowiańskich, które rozpatrywaliśmy poprzednio, zyskujemy na zasadzie podziału grupowego zamknięte całości, nadające się do bardziej szczegółowej analizy. O grupie etnicznej mieszkańców okolic Białoboków i Wrzosowa wiemy bardzo mało. Zachowali oni dość długo własny strój ludowy i stąd zdołali też zaznaczyć swoją regionalną odrębność. Na razie nic więcej o nich powiedzieć nie można. O grupie etnicznej spod Koszalina więcej już dochodziło do nas wieści. Zwrócił na nią uwagę Parczewski z końcem w. XIX, wyraźnie podkreślając ich charakter słowiański. Z tych też zapewne przyczyn badacze niemieccy bardzo małą uwagę poświęcali tej ludności, mimo że wiedzieli doskonale o jej istnieniu. Ograniczali się do kwestionowania jej autochtonizmu, rzucając hipotezę, że ma się tu do czynienia z kolonizacją fryzyjską. Dowodów historycznych na to twierdzenie jednak nie przedstawili. Region tej grupy jest bardzo mały co do obszaru. Obejmuje właściwie dwie tylko wioski, mianowicie Jamno i Łabusz. Obie osady skazane są wyłącznie na siebie, odcięte prawie przez rok cały od otaczającego je świata. Z północy bowiem zamyka je jez. Jamno, łączące się dalej z Bałtykiem, ze wschodu opływają trzy strugi: Uniesta, Polnica i Świdniczka, wpływające do jeziora, a na zachodzie płynie koszalińska młyńska struga od strony wsi Bonin. Rzeczki te rozlewają się i rozmakają w grząskie błota, tak że tylko w czasie przymrozków czy w bardzo suche lata utrzymywała się stała przez nie komunikacja. Z tych przyczyn wytworzył się silny ekskluzywizm obu wiosek a równocześnie wspólnota wewnętrzna, wyciskająca swoje piętno na stosunkach rodzinnych, towarzyskich i społecznych. Wygląd chat i zabudowań obu wiosek różni się tak znacznie od okolicznych osad niemieckich, że zwraca to uwagę już na pierwszy rzut oka. Domy, często czterospadowe ze zwisającymi głęboko w dół przyźbami, stodoły podtrzymywane drewnianymi słupami, o wystających rysiach, ściany szop wyplatane wikliną, ogromne, drewniane wrota prowadzące do wnętrza obejścia, szeroka belka stropowa przecinająca na poprzek całą konstrukcję dachową, poddasze pełne kłębiącego się dymu, który szparami uchodzi, strzechy mchem porosłe i ocienione gałęziami gęstych drzew i krzewów — wszystko to razem samo przez się nosi cechy czasów odległych. Lud tu nie był ubogi, raczej konserwatywny i dlatego trwał w tym, co mu się podobało. W przeciwieństwie bowiem do prymitywizmu samego budownictwa wystrój wewnętrzny mieszkań był zasobny. Malowany i rzeźbiony sprzęt odznaczał się jaskrawą kolorystyką. Możemy przyjąć, że samo umiłowanie bogactwa kolorów i zdecydowana chęć zdobienia siebie i wszystkiego, co się wokół znajduje, jest cechą słowiańską; popiera ją powszechne u ludu polskiego uzdolnienie do sztuki zdobniczej. I motywy nie są tu tak bardzo obce, jakby się to mogło wydawać; spotykamy bowiem znane nam ze sztuki ludowej kaszubskiej serca i tulipany, gwiazdy i koła, gołąbki i orły heraldyczne, tylko całości brak umiaru i wdzięku, razi nadmierna jaskrawość w doborze barw oraz ciężkość rysunku. Podobnie strój ludowy jest przeładowany, sztywny i niegustowny. Stwierdzamy więc wyraźne wpływy niemieckie w samym podejściu do sztuki, przy czym jest zupełnie prawdopodobne, że przybyli na Pomorze z Holandii zakonnicy oddziałali również na rodzaj stylu i szczegóły ornamentacyjne pierwotnej, słowiańskiej sztuki zdobniczej Jamneńczyków. W życiu społecznym słowiańska jest jego wspólnota, występująca wszędzie chęć jednoczenia się wszystkich, czy to w czasie obrzędów rodzinnych, jak np. wystawne i huczne wesela, czy przy pracy. Na wesela zapraszał wieś całą specjalny wysłannik w barwnie przystrojonym wysokim kapeluszu, uzbrojony w dzidę o czerwono pomalowanym nabitym gwoździkami trzonie. Ora-cje, które wygłasza, są niezmiernie długie, treść ich przypomina nasze kujawskie, język jest już naturalnie niemiecki. Wśród wierzeń i przesądów występują: przede wszystkim znana całej Słowiańszczyźnie "zmora", także krasnoludki i utopki, czarownice i upiory, w całości jednakże jamneński świat guseł i czarów nigdy nie był opracowany. Widocznie był to jakiś zrąb archaiczny, słowiański, oparty zapewne na mitologii. Ze wszystkich trzech, wymienionych powyżej szczątkowo-słowiań-skich grup ludowych Pomorza Zach. najbardziej wyróżnia się grupa pyrzycka. O ile bowiem o Jamnie, które zresztą było już wymienione jako wieś kościelna w połowie w. XIV, etnografia niemiecka dowiedziała się dopiero w r. 1889 dzięki urządzonemu w Berlinie przez Vir-chowa muzeum ludoznawczemu, a do nas wieść o nim doszła w kilka lat później z pism Parczewskiego, o tyle Pyrzyce miały daleko więcej rozgłosu. Eksponaty z zakresu sztuki ludowej i obrzędowości Pyrzyczan mieściły się w muzeum prowincjonalnym w Szczecinie, a także w samych Pyrzycach przy tamtejszym gimnazjum. Przed wojną można było z okazami tymi zapoznać się szczegółowo. Pojawiły się także dotyczące ich niemieckie publikacje. Mówiąc o Pyrzyczanach mamy na myśli potomków słowiańskich autochtonów o takiej właśnie nazwie plemiennej. Świadczą o nich dwa wskaźniki w pierwszym rzędzie dla nas miarodajne: nazwy rodzime wiosek i osiedli oraz budownictwo. Nazwy słowiańskie przeważają na całym obszarze prawego brzegu Odry w dolnym jej biegu, dalej wzdłuż jezior Miedwie i Płoń i nad rzeczką Płonią, w okolicach miasta Pyrzyc, koło Wierzbna i Kołbacza. Wiosek frydery-cjańskich o wybitnie niemieckim mianowaniu spotykamy zaledwie kilka, późniejszych niewiele więcej. Budownictwo kościelne wykazuje poważną ilość budowli z kamieni polnych oraz ślady dawnego budownictwa drewnianego z charakterystycznymi, osobno stojącymi wieżami o kształcie czworokątnym. Rzut poziomy kwadratu jest ten sam, co wszystkich naszych polskich kościołów drewnianych, czy to na Śląsku, czy w Wielkopolsce. Budownictwo to, wywodzące się ze starych kontyn słowiańskich, nie przetrwało wprawdzie na Pyrzycach w oryginalnym kształcie, ale pozostały po nim ślady, pozwalające domyślać się jego dawności. Przetrwały także u mieszkańców tego regionu wspomnienia Żuraw u studni w Roz-łazinie pow. lęborski. dawnych, słowiańskich miejsc kultowych. Domy mieszkalne mniej są charakterystyczne od jamneńskich w całokształcie swego rzutu pionowego, ale zachowały wiele szczegółów architektonicznych, będących pozostałością ciesiołki słowiańskiej. A więc drzwi i wrota z piętnarami,, pazdury na szczycie dachu, obramowanie okienne oraz różne mniej widoczne szczegóły konstrukcji dachów i stropów. Kultura materialna w bogatym ekonomicznie regionie pyrzyckim zurbanizowała się już znacznie, dlatego znacznie więcej reliktów słowiańskich znajdziemy w obrzędowości i folklorze. Jeszcze tuż przed wojną pyrzycki rok obrzędowy był bardzo podobny do naszego. Prze- chowane w muzeach bożonarodzeniowe i zapustne maszkary zwierzęce wyglądały zupełnie prawie tak jak nasze. Zestawmy np. wielkopolskiego koziołka spod Żnina czy Szubina z pyrzyckim łbem koźlim, wyrzezanym z drzewa, z jego długim, śmiesznie działającym językiem z czerwonego sukna, a przekonamy się, że są do siebie podobne, że reprezentują te same ludowe słowiańskie wyobrażenia demoniczne. Nie inaczej prezentuje się jeździec na siwku. Znamy go doskonale z obszaru całej Polski, a w Pyrzyckiem występował on nie tylko w czasie pochodów adwentowych, ale także z okazji wesel, kiedy to do izby wpadał z hałasem, drewnianą szablą uderzał w belkę powały, a dziewczęta spłoszone uciekały pod ścianę. Pojawiały się w Pyrzyckiem i kozły, i turonie, i siwki, i niedźwiedzie. W kronice kościelnej jednej z wiosek pyrzyckich zanotowano fakt następujący: w r. 1726 w dniu 8 grudnia pochód adwentowy tak przeraził maszkarami swymi pewną tamtejszą kobietę, że ciężko zaniemogła na udar sercowy. Chorobę tę pastor miejscowy przypisał działaniu mocy diabelskich, nic nie wiedząc o tym, że właśnie maszkary zwierzęce w przekonaniu ludów słowiańskich odpędzają złe duchy. W okresie świąt Wielkiejnocy znane są w Pyrzyckiem obrzędy "zielonego dyngusu", czerpanie wody uzdrawiającej z potoku oraz toczenie ze wzgórza malowanek. Obrzędy wiosenne zachowały się w zwyczajach pasterskich; w użyciu była drewniana trąba, podobnie jak u naszych górali i Kaszubów; za koncert otrzymywali pasterze poczęstunek, a rywalizowali między sobą w czterech odrębnych grupach, według rodzajów wypędzanego na wspólne pastwisko bydła. Na Zielone Święta, podobnie jak wszędzie u nas, strojono kościoły w zieleń brzeziny, na co istniały specjalne przepisy, obowiązujące do składania takiej właśnie daniny. Słomiana kukła, która na całym obszarze Polski pojawia się w różnych odmianach na zakończenie żniw, nie zatraciła w Pyrzyckiem nie tylko wyglądu swego, ale nawet nazwy. Jest to więc "Stary", czyli postać podobna do ludzkiej, z nogami i rękami owiniętymi szczelnie słomianym powrósłem, z słomianym torsem i bukietem kwiatów przy boku, z pękiem kłosów, zamiast głowy. Taką lalkę zwoziło się z ostatnią furą do wsi wśród radosnych okrzyków gromady. Obrzędowość rodzinna, podobnie jak doroczna, w rozlicznych swoich fragmentach wykazuje analogie polskie i słowiańskie. Przede wszystkim więc sama wystawność uczty weselnej i stypy pogrzebowej nawiązuje zarówno do starosłowiańskiej cnoty gościnności, jak również do wierzeń archaicznych, że sytość w szczególnych momentach życiowych chroni przed zgubną działalnością szkodliwych demonów. Podobnie okrzyki i pohukiwania odpędzają zło czyhające zewsząd na człowieka. Stąd więc i w Pyrzyckiem obrzędy rodzinne nosiły charakter społeczny, a przeciągały się zazwyczaj bardzo długo. Z początków w. XVII datuje się wydany przez gminę miejską miasta Pyrzyc zakaz urządzania zbyt wystawnych i głośnych libacji w czasie stypy pogrzebowej. Powtarzający się we wszystkich naszych polskich piosenkach miłosnych i weselnych rozmaryn nie jest również obcy wyobraźni Pyrzyczan, w rozmaryn bowiem stroi się goniec spraszający gości na wesele. Typowo słowiańska potrawa obrzędowa, tj. proso, występuje w Pyrzyckiem z okazji świąt dorocznych, ale koniecznie także w czasie uczty weselnej. W czasie stypy pogrzebowej proso oraz ryba otwierają jadłospis obrzędowy. Z czasem naturalnie pożywienie to zostało wyparte przez ziemniaki. Może najwięcej zainteresowania budzi pyrzyckie zdobnictwo ludowe, przede wszystkim dlatego, że wyodrębnia się ono bardzo wyraźnie; niezmiernie długo zachowało swoją żywotność, a rozliczne jego okazy można było dokładnie przestudiować we wspomnianych wyżej muzeach. Cóż więc uderza nas w pierwszej zaraz chwili? Otóż pewne typy, pewne kształty, pewne ornamenty, które znamy, są z innych regionów Pomorza i Polski. Spojrzyjmy na ceramikę. Nie jest ona wprawdzie specjalnie rozbudowana w regionie pyrzyckim, ale te formy, które tutaj przetrwały jako miejscowe i najbardziej przez lud były ulubione, zwracają naszą szczególną uwagę. Są to więc w pierwszym rzędzie popularne na całym terytorium Polski stare ludowe dwojaczki. Spotykało się je przed wojną w każdym nieomal domu pyrzyckim. Do okazów germańskich z pewnością nie należą. Również widniejący na nich ornament falisty należy do prehistorycznej, słowiańskiej ornamentyki łużyckiej. Także kształt i zdobiny starych dzbanków i garneczków podobne są zupełnie do naszych. Przejdźmy z kolei do zdobionego sprzętu. Skrzynia pyrzycka również nie jest typowa dla meblarstwa niemieckiego. Dominuje w jej wyglądzie raczej moment kolorystyczny, a nie snycerski, nie posiada reliefów, tylko konturowane pola ornamentacyjne, a utrzymana jest w uprzywilejowanych na całym Pomorzu kolorach modrym lulj brunatnym ze zdobinami tulipanów i dzwoneczków. Można by ją więc bardzo łatwo pomylić ze skrzynią kaszubską czy warmijską. Jeszcze bardziej do kaszubskiego sprzętu zbliżona jest szafa. Nazywa się ona też ,,Schap", a nie "Schrank", w kształcie zaś swoim zupełnie przypomina kaszubskie szelbiągi. Sposób ogólny ornamentowania jest ten sam i nie obce są nam koszyczki rokokowe, róże i tulipany, tylko w całości brak umiaru i uwydatnia się zurbanizowanie sposobu zdobienia. Najbardziej słynął region pyrzycki z haftów. Tu mamy prawdopodobnie do czynienia z wpływami kościelno-klasztornymi, które wnosiły dalekie wpływy latyńskie. Oddziaływanie to nie zostało wyparte przez miejskie ośrodki niemieckie, gdyż haft pyrzycki posiada własne, oryginalne oblicze. Nastąpiło tutaj charakterystyczne dla hafciarstwa pomorskiego połączenie motywów francuskich i włoskich, wzorowanych na szatach liturgicznych oraz tkaninach importowanych, z własną inwencją ludu. Nie bez wpływu zresztą pozostało i oddziaływanie niemieckie, gdyż haftom pyrzyckim brak tej lekkości i wytworności, jaką się odznaczają polskie hafty ludowe innych regionów, zaznacza się w nich natomiast nadmierne wyjaskrawienie kolorystyczne oraz przesadne zagęszczenie rysunku. Co jednak interesuje nas najbardziej w tym zdobnictwie, to powtarzający się stale motyw koła, kręgu, wieńca. Mamy tu zapewne do czynienia już nie tyle z przejawem samej tylko sztuki ludowej, ale być może jest to zjawisko o charakterze raczej magicznym. Można by więc sądzić, że hafciarki pyrzyckie na zasadzie starych wierzeń słowiańskich w magiczne znaczenie koła posługiwały się nim w zdobnictwie celem zaopatrzenia przedmiotów użytkowych w owe znaki szczególne, chroniące człowieka i jego dobytek przed działaniem złych demonów. Byłyby to więc również relikty słowiańskie. Zdajemy sobie sprawę, że współczesne badania etnograficzne nie tracąc nic ze swego uzasadnienia, zajmować się będą nie żywym człowiekiem, ale przedmiotami, nazwami i budownictwem, gdyż one już tylko przetrwały jako niezniszczalne relikty słowiańskie. Zajmijmy się jeszcze dwoma ostatnimi elementami. Otóż na przestrzeni całego Pomorza Zach. dominują wszędzie nazwy miejscowe wiosek, osiedli, rzek, jezior, strumieni, gruntów, nieużytków wyraźnym brzmieniu słowiańskim, które interesują nie tylko językoznawców, ale w równej mierze także etnografów przede wszystkim ze względów znaczeniowych. Przejawia się w nich właściwe Słowianom nadawanie nazw osiedli od ich warunków fizjograficznych, a tym samym zaznacza się wyraźne ich podobieństwo do mianowań polskich. Mamy więc, tak samo jak w całej Polsce również np. Górnowo, a więc wieś umieszczoną na wzniesieniu terenowym, są Rokity, jak wszędzie w Polsce w pobliżu błot zarosłych rokiciną, i Mechowo pod lasem, Dębica, i Brzezin, także Rzepnowo na dobrych gruntach. Nazwy odimienne również najzupełniej są nam znajome, czy to zwyczajne polskie Bartkowo, czy Buślary, albo Lubiatowo. O wiele ciekawsze ze względów etnograficznych są takie nazwy, jak Obryta, Przylep, Strzeszów, Babin, Moskorzyn. Tak samo jak nazwy, zainteresowanie budzi sam rysunek wsi. Rozwiązanie tego problemu nie jest jednak tak proste, konfiguracja bowiem osiedli ludzkich zmieniała się często w ciągu wieków. Mimo to możemy odnaleźć na przestrzeni całego Pomorza Zach. charakterystyczne dla osadnictwa słowiańskiego tzw. wsi-okolnice z domami zwróconymi szczytami ku drodze i stojącymi obok siebie w zwartym kręgu. Takie klasyczne wioski słowiańskie istnieją do dziś dnia np. na Połabszczyźnie, spotykamy je w pow. słupskim i lęborskim, występują wyraźniej na terenach wschodnich Pomorza Zach., ale zdarzają się również i w pasie nadodrzańskim, choć trudniejsze już do rozpoznania. Za to również słowiańska z pochodzenia swego wieś-owalnica powtarza się znacznie częściej, tak że już z samego rzutu poziomego łatwo wydzielić można spośród mnogości osad słowiańskich wątłą ilościowo liczbę kolonii fry-derycjańskich i późniejszych od nich regularnych ulicówek. Budownictwo pierwotne, ludowe, na całej przestrzeni Pomorza Zach. uległo znacznej urbanizacji i nie przedstawia na ogół nigdzie zwartego, jednolitego obrazu. Stoją więc obok siebie starodawne chaty i murowane, często piętrowe domki mieszczańskie. Jednakże, jak to stwierdziliśmy przy omawianiu wiosek Jamno i Ła-busz w okolicach Koszalina oraz wsi Kępa i Niechorze w pow. gry-fickim dziś jeszcze znaleźć możemy okazy najstarszego słowiańskiego budownictwa — kurne chaty, typowe dla całej Słowiańszczyzny dachy czterospadowe, przyźby i szczątki słowiańskich podcieni. Domy mieszkalne uległy już niejednokrotnie unowocześnieniu z przyczyn czysto technicznych, za to budynki gospodarcze, stodoły, chlewiki, szopy zachowały swój dawny, rodzimy charakter. Tam nawet, gdzie dominuje niemiecka reglówka, zdarza się jeszcze, że sam sposób konstruowania polepy ma charakter bardziej pierwotny, a cegłę zastępuje jeszcze zmieszana z sieczką glina. Także ściany, wyplatane z wikliny lub trzciny, oraz rodzaje płotów podobne są do tych, które znamy z innych regionów Polski. Jako ciekawe okazy rodzimego budownictwa wymienić należy drewniane wieże kościelne w Mielnie i Przybiernowie, koło Kamienia, w Lu-biatowie w pow. pyrzyckim, w Żelewie w pow. gryfińskim i inne. Oryginalny kościółek drewniany w Jasieniu, stare kościółki z okolic Łeby, Lęborka, Słupska i najlepiej zachowane w parafiach katolickich w By-towskiem — jeszcze większe budzą zainteresowanie. W Człuchowskiem i Złotowskiem są i kapliczki przydrożne, których oczywiście być nie może na terenach z dawna zamieszkałych przez protestantów. Innych rzeczowych reliktów słowiańskich należało by już tylko szukać w muzeach. Nie jest jednakże wykluczone, że i w domach prywatnych stoją tu i ówdzie jeszcze stare skrzynie, szelbiągi, dwojaczki, a w obejściu dawny sprzęt gospodarczy, czy rybołówczy, wytworzone pod wpływem zachowanej w pamięci ludu słowiańskiej tradycji kulturalnej. Istnieje ona niewątpliwie w kraju nadodrzańskim, tylko jej pozostałości nie zostały dotąd zinwentaryzowane i opisane w sposób właściwy i wyczerpujący. Czekają na zajęcie się nimi. Do pracy tej trzeba mieć nie tylko wystarczającą znajomość rzeczy, by ustrzec się pomyłek, ale także oko otwarte i serce wrażliwe. Sieci zastawne.

ocena 3.7/5 (na podstawie 92 ocen)

Czas na wczasy z rodziną.
pomorze zachodnie, Pomorze, Kultura pomorska