wczasy, wakacje, urlop
27 February 2013r.
Kaleń pow. kamieński — wieś okolnica, charakterystyczna dla osadnictwa słowiańskiego. kowanego jako przyczynki w diariuszach podróżników czy też archiwaliach dotąd mało eksploatowanych. W podejmowanych dziś badaniach dawny podział na wyraźne grupy etniczne nie jest już nadal miarodajny. Wiemy, że na zachód od Łeby istniały grupy ludowe Karwatków, Kabatków i Niniaków, ale oblicze ich grupowe zamazało się — przetrwało tylko prześmiewne mianowanie sąsiedzkie, zresztą bliżej nie zlokalizowane. Zamiast więc grup ludowych w istotnym znaczeniu tego terminu, mamy raczej pewne zespoły ludnościowe, których granice nie zaznaczają się już tak wyraźnie. Są to więc dziś Słowińcy, mieszkający między jeziorami Gardzieńskim a Łebą, oraz Kaszubi błotni w dorzeczu Łeby, na południe zaś, mianowicie w okolicach Miastka, Bytowa i Człuchowa nawet mianowania grupowe nie są nam znane. Cała, różnorodna w swych przejawach kultura ludowa pozostaje w ścisłym związku ze stosunkami wyznaniowymi. A więc w prozodii i poezji, a przede wszystkim w ludowym roku obrzędowym splata się ze sobą dawność archaiczna, wpływy religijne kościołów i klasztorów oraz własna oryginalna kultura ludowa. Jeżeli współzależność religii z kulturą obserwujemy u wszystkich polskich grup ludowych i na tej platformie znajdujemy wytłumaczenie szeregu przejawów etnograficznych, musimy również uwzględnić moment ten przy badaniach nad reliktami polskimi na Pomorzu Zachodnim. W wieku XIII archidiakonowie w kasztelanii słupskiej zależni byli od arcybiskupów z Gniezna, całe więc duchowieństwo tego obszaru czerpało z centrum Polski treści kultowe i przekazywało je bezpośrednio ludowi. Dowodem takich żywych kontaktów jest fakt, że ledwie w r. 1254 nastąpiła kanonizacja św. Stanisława, a już w r. 1282 w Gardnie Wielkiej, w Słupskiem, powstał kościół pod jego wezwaniem; odtąd już imię Stanisław spopularyzowało się u ludu i przetrwało długie wieki. Bardzo typowy dla Pomorza Gdańskiego kult św. Mikołaja znany był również na Pomorzu Zach. Dziś jeszcze można wymienić szereg kościołów pod wezwaniem tego świętego, a mogło ich być nawet znacznie więcej, tylko po reformacji pamięć o nich zaginęła. Jurysdykcji kościelnej podlegały nie tylko miejsca kultowe, ale także i szkółki parafialne, przez które można było oddziaływać na lud. Wszystkie wioski kaszubskie, które pozostały przy katolicyzmie, zachowały również swój rodzimy słowiański charakter, np. Ugoszcz czy Niezabyszewo na południowy wschód od Bytowa. Cały ten kąt powiatu w początkach b. stulecia wcale nie był zniemczony. Podejmujemy tu ogólnikowy przegląd kultury materialnej Pomorza Zach. Bardzo stary relikt rodzimy — starosłowiańską i staropolską okol-nicę — spotykamy np. w Redkowicach, w pow. lęborskim. Znacznie więcej takich okolnic, czyli wsi, w których domy są w krąg zbudowane, znajdują się w Słupskiem, mianowicie Siecie, Lubuń, Włynkowo, Redzi-kowo, Żelazo, Żoruchowo, Żelkowo, Wolinia i inne. W Bytowskiem mamy liczne wioski zaściankowe, takie jak na obszarze całej Polski, o specjalnym charakterze swojskim i znajomym. Znajdujemy tu ten sam typ chat krytych słomianą strzechą z daszkiem przyżbowym, z pazdurem czy śparogami, a wśród moczarów, nad jeziorami, np. w Rowach, zachowały się nawet chaty kurne, jako najstarszy rodzaj słowiańskiego budownictwa. Dawny strój ludowy, który przetrwał do końca w. XVIII, w zasadniczych elementach swoich podobny był do strojów ludowych polskich, a więc: dla mężczyzn — granatowa, suto fałdowana sukmana z czerwonym podbiciem, dla dziewcząt — koszula z wyszywanymi rękawami, a dla kobiet — czepeczki ze złotogłowiu. Zimowe odzienie, tak jak wszędzie w Polsce, określano mianem "kożuch", kamizele "liwk", a drewniane chodaki "korki". Kobiece okrycia głowy zwały się tu "spadnóżk" i "zagłówk". Całość ubrania kobiecego "suknia", a jego części: "Stanka" lub "stanik" czy też "kasakinka". Górna część koszuli zwała się "popleck". Zachowały się również dawne rodzimego pochodzenia nazwy narzędzi używanych do połowu. Istnieje więc przede wszystkim "ceza", będąca w użyciu u wybrzeży Meklemburgii aż w głąb Rosji. Jest i mała sieć zastawna "klimjo", jest sieć ciągniona "wjidnik" i podobna do niej ,,bro-dzeszka", poszczególne części sprzętu rybołówczego nazywają się "prąt", "klucz", "wisil" i "widii". Kosze do przenoszenia ryb to "liszki" i "karzynki", a ciężarki u sieci to "pluta". — Żadna z tych nazw nie jest pochodzenia germańskiego. Zachowały się rodzime nazwy w gospodarstwie rolnym i pasterstwie. Ponieważ niejednokrotnie Niemcy przyswajali sobie wyrazy kaszubskie, powstawały stąd nieraz dziwolągi językowe. I tak znana Kaszubom wschodnim "bazuna", czyli trąba pasterska, to samo co nasza górska "trębita", otrzymała miano "Hirtentruba". Podobnie zachował się zwrot "gromadę halten" na oznaczenie zebrania gminnego, które na całym Pomorzu do niedawna zwoływano przez obsyłanie tzw. "kluki" czy "klęki". Najwięcej reliktów polskich odnaleźć można w zakresie obrzędowości rodzinnej i dorocznej. Zarówno więc w adwencie jak i w czas zapust obchodzi wioski kaszubskie i słowińskie grupa maszkarowa z siwkiem i kozą o długiej, sztucznej brodzie, oraz niedźwiedziem grochowin owym. W noc wigilijną owiązuje się słomą drzewka owocowe. Znany jest "den-gus" na Wielkanoc, a latem palenie ogni świętojańskich. Wszystko jak u nas. Sakralność ognia, tak doniosła w pierwotnych wierzeniach słowiańskich, jest tu tak zakorzeniona, że w r. 1880 w czasie jubileuszu papieskiego palono w Bytowskiem ognie na wszystkich wzgórzach. Zachował się ponadto w dniu św. Jana zwyczaj rzucania przez dziewczęta wieńców na drzewa. Również są znane wróżby na Św. Andrzeja. W Rekowie, w pow. lęborskim, jeszcze przed kilkudziesięciu laty obchodzono bardzo uroczyście obrzędy żniwne. W momencie zakończenia sprzętów, tak samo jak w całej Polsce, "idą na starego", z umajonymi "grabiami", dziewczęta niosą na kiju słomianą kukłę, a parobcy oblewają je wodą. Uroczystość właściwa nazywa się "żniwne" lub "dożniwk", a występuje przy tym wieniec leżący na talerzu; na talerz również zbiera się datki od gospodarza i gości. Po tym następują tańce. W pow. słupskim obrzęd dożynkowy odbywał się z reguły na św. Dominika. Przypominamy tu, że słynne jarmarki gdańskie nosiły również miano "dominika", tak jak "kaziukiem" zwą się wileńskie. Ale co ważniejsze i ciekawsze, a co znajduje swoje analogie na dalekich kresach wschodniej Lubelszczyzny, że wspólne roboty gromadzkie, jak żniwa i sianokosy, tak charakterystyczne u Słowian, odbywały się dawniej zawsze nocną porą. Trwały one do białego rana wśród muzyki, uczty i zabawy. Poprzedzał je jedyny w swoim rodzaju ceremoniał wstępny, mianowicie sąd nad łąkami. Mężczyźni przychodzili uzbrojeni. I dopiero, kiedy po odpowiedniej oracji łąki zostały na śmierć skazane, przystępowano do gromadnej kośby. Wspólnie odbywały się też zimowe połowy na jeziorach, przy czym przestrzegano sumiennie podziału zdobyczy według ustalonych tradycją wielu pokoleń przepisów. Ciężką tę pracę kończyła wieczorem wspólna uczta w karczmie. Owa słowiańska jednota, przejawiająca się tak znamiennie przy pracy w polu i na wodach, występuje również silnie w obrzędowości rodzinnej. Jeżeli więc w jakiejś wiosce słowińskiej przyjdzie na świat nowy obywatel, jest to zdarzenie obchodzące całą społeczność sielską. Rodzina noworodka śle od chaty do chaty dwóch posłańców, podobnie jak przy weselach i żniwach zwanych "starymi". Nazwa ta zresztą ma swój rodowód społeczno-słowiański o charakterze sakralnym. Tym razem są to jednakże kilkuletnie pacholęta. Z wielkim krzykiem, z nadmiaru ochoty podrzucając w górę drewniane chodaki, pędzą oni przez wieś. Zachodzą do każdego domu, obwieszczają nowinę, zapraszają na chrzciny i otrzymawszy dary lub poczęstunek recytują prędko przepisowy werset skrócony często do słów "zostańcie z Bogiem, nie masz wiele czasu", i pędzą dalej, aby zdążyć w najodleglejsze kąty. O czyjejś śmierci również zawiadomić należy natychmiast całą gminę, aby mogła wziąć udział w pogrzebie. Posłannictwo to jednakże odbywa się z powagą, a zwiastun smutnej prawdy nie przekracza progu domu, ale kijem stuka o próg; występuje tu także doniosła dla pierwotnych wierzeń słowiańskich i powszechna w Polsce sakralność domowego progu. Zwyczaje te, chrzestne i pogrzebowe, nie były praktykowane przez mieszkających wśród ludności rodzimej kolonistów niemieckich. Najciekawiej prezentują się słowiańskie obrzędy weselne. Tu już nie Dominik, ale Św. Dionizy prym wiedzie, oczywiście w znaczeniu kalendarzowym, ponieważ protestanci kultu świętych nie uznają. W dniu tym więc, np. w parafii cece-nowskiej, główczyckiej, w Izbicy, w Żarnowsku odbywały się tradycyjne z dawien dawna wspólne wesela. Zjeżdżało na nie po kilka i kilkanaście par narzeczonych, które ustawione w długi pochód do ślubu wiódł "starosta". Na wesele zapraszano całą wieś, nikogo zabraknąć nie mogło, nawet ubogich, starych i dzieci; jedynie do samego obrzędu ślubnego nie dopuszczano pierwotnie kobiet zamężnych. Druchny nazywają się u Słowiń-ców "przedanki", co przypomina przodownice obrzędów żniwnych, ale może także mieć związek z jakimś pradawnym zwyczajem sprzedawania narzeczonej. Prócz tych znanych na wszystkich naszych weselach druchen występują nadto dwie damy honorowe wybierane osobno przez pana młodego i przez *pannę młodą. Wyróżniają się tym, że okrywa je długa biała zasłona. Stają po bokach pary młodej, Chata wiejska Modrzewskiego w Pia-sznie pow. bytowski, o konstrukcji łątkowej. a w czasie obrzędu zaślubin zarzucają im owe białe płachty na głowę. Mamy tu również do czynienia z niezmiernie archaicznym reliktem, ludności niemieckiej nieznanym. W chwili powrotu orszaku weselnego do domu odbywał się szczególny obrzęd, który posiada liczne odpowiedniki w całej Polsce; weselnicy zastawali drzwi zamknięte i starosta stukaniem dobijał się do środka. Z wnętrza odzywano się wówczas z pytaniem: "Kto jesteście? Jeśli nie jesteście cudzoziemcami, Niemcami, uznamy was za dobrych przyjaciół!" Następowała długa ceremonia legitymowania się, po czym dopiero dom stawał otworem dla wszystkich. Wesele trwało najmniej trzy dni, a ważnym jego fragmentem, jak wszędzie w czasie wesel polskich, były "przenosiny". — Związki małżeńskie zawierano wyłącznie w obrębie tej .samej wsi, zachowując skrajny ekskluzywizm. U ludu w Bytowskiem obrzędy weselne mają mniej archaiczny charakter niż u Słowińców, ale też nie różnią się prawie niczym od ogólnie nam znanych. Są więc i "zrękowiny", i "oczepiny", tylko swat nazywa się "roczk", a obrzędowy taniec panny młodej z mężatkami po oczepinach zwie się "brutczi tunc".